Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie

Cichy, ciemny kościół, ludzie klęczący w oczekiwaniu na rozpoczęcie Mszy Świętej w poniedziałkowy poranek. Wyjątkowo pojawiło się więcej osób, gdyż właśnie tego dnia parafia świętowała odpust. Większość z nich była jednak osobami w starszym, podeszłym wieku. Nieliczni młodzi ludzie chowali się po kątach. Zapewne pozostali udali się do swych codziennych obowiązków, takich jak nauka czy praca. Byli tam tacy rozmodleni, lub zwyczajnie skupieni. I nagle pojawiła się ona. Młoda, lekko niewyspana, prowadząca w wózku półtora rocznego chłopca, który ani myślał siedzieć grzecznie, jeśli nadarzyła się tak wspaniała okazja do brykania w murach świątyni.

Całe zajście nie umknęło jednak uwadze zebranym wokół. Groźnie spoglądająca siwiuteńka pani w pierwszej ławce, zdawała się wysyłać ostre jak brzytwy iskry w kierunku zarówno matki i jej biegającego w linii prostej brzdąca. A jak już zaczął się tarzać po marmurowej podłodze, ku dobrotliwym spojrzeniom jego mamy, w oczach owej kobiety pojawiło się "święte oburzenie". A ona cóż zrobić miała? Płynnymi, delikatnymi ruchami starała się być w pobliżu smyka, by tylko nie uraził swojej drogocennej główki o twardą posadzkę bądź schodek, który dziwnym trafem nagle został przez niego dostrzeżony. Musiał koniecznie pokonywać krótkie dystanse pomiędzy bocznymi drzwiami a konfesjonałem, który na jego nieszczęście i rozpacz, był zajęty przez księdza i penitentów.

A gdy już zauważył w końcu ogromny obraz Jezusa Miłosiernego, najzwyczajniej w świecie do niego podbiegł i wyrzucając obie ręce w górę, zawołał z uśmiechem. Wtedy dało się słyszeć delikatny pomruk śmiechu za plecami.


Bo tak moi drodzy dzieci wielbią Boga! One doskonale Go znają! Czują instynktownie Jego obecność.

I wiecie co? Ta historia jest o mnie, o Tobie, o każdej z nas i oczywiście o naszych dzieciach!
Byłam przygotowana na nieżyczliwe słowa skierowane do mnie po owej czy każdej innej Mszy Świętej. Takowe nie padły wprost! Ja jednak przygotowana na tę dziwną dla mnie ewentualność chciałabym odpowiedzieć jednym zdaniem: "Pan Jezus powiedział: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie..." (Mk 10,14)
Tak proste słowa, które rozwiewają wszystkie moje wątpliwości, które wstyd zamieniają w dumę, bo oto moje dziecię, dane mi przez samego Stwórcę, jest przeze mnie do Niego prowadzone. To dziecię na Jego chwałę biega, skacze, pokrzykuje, śmieje się! Ono całym sobą wielbi Pana.

Pozwólcie więc dzieciom przyjść do Niego! On na nie czeka! I nie przejmujcie się złowrogimi spojrzeniami starszych ludzi. Jak to się mówi: "Nie pamięta wół, jak cielęciem był" ;)
Oczywiście starajmy się za te kilkadziesiąt lat nie zapomnieć jak to było i sami uśmiechajmy się do dzieci i ich rodziców, bo to wielka odwaga przyprowadzić tak małe, rozbrykane dziecko do kościoła i nie spalić się ze wstydu.

PS. Dziś na Mszy młody przesiedział 3/4 całości w wózku. Był niezmiernie dla mnie łaskawy tego dnia :D

PS2. 4 czerwca minął rok od Chrztu Św. Piotrusia <3



#MarchewkowaMama

Komentarze

Popularne posty