Moralniakiem w łeb

Dręczył Was kiedyś kac moralny? A jeśli dotyczył spraw związanych z dzieckiem, to czy odczucie było silniejsze i mniej przyjemne? Takim moralniakiem oberwałam w zeszłą sobotę. Głowa boli do dziś.

Pamiętam jeszcze te kace moralne dotyczące poprzednich związków, relacji z rodzicami, rodzeństwem. Coś się zrobiło, później żałowało. Niech żyje czas, który leczy rany, nawet te zadane prosto w łeb, przez własną głupotę. Do tej pory jest kilka takich wspomnień, które powodują we mnie zawstydzenie, z powodu ówczesnej mojej głupoty.


Mówią, że Polak mądry po szkodzie. Być może jest to prawda, bo tych samych błędów raczej nie popełniam dwa razy. Ale to nie znaczy, że w ogóle przestałam je popełniać. Przypuszczam, że dopóki żyjemy, błędy będą nieodłączną częścią naszego życia. Nie warto więc brać ich tak serio. Zwyczajnie, więcej ich nie powtarzajmy i uczmy się na nich.


Gorzej jest z kacem moralnym, który pojawia się wskutek błędu popełnionego przy opiece nad dzieckiem. Pierwsze dziecko - wiadomo - przynosi ze sobą nieodłączną zdolność błądzenia w kwestii opieki, pielęgnacji, wychowania. Zrozumiały jest jednak taki moralniak jeżeli faktycznie popełniło się błąd. Co zrobić jednak z takim odczuciem, kiedy tak naprawdę nie popełniliśmy błędu, ale jest on nam wytykany?

I tutaj przechodzimy do sedna (wreszcie):

W weekend przeżyliśmy odwiedziny babci i prababci Piotrusia. A dokładniej - mojej teściowej i jej mamy.
Było bardzo sympatycznie. Niecierpliwie wyczekiwałam czasu po obiedzie, kiedy #TataDonSzamani wreszcie podejmie temat ze swoją mamą, dotyczącą naszego wychodnego. Udało się! Jak widzieliście zapewne na facebookowym fanpage'u!



narzeczeństwo to był również piękny czas :)

Wyszliśmy do kina na film "chata". Seans był udany, a nawet po nim udało się wejść odrobinę w romantyczny klimat niemal jak z czasów narzeczeńskich. Czuło się klimat randki sprzed lat.
Po udaniu się w powrotną drogę stwierdziliśmy, że skoro nie było żadnych telefonów, i my nie będziemy siać paniki i w spokoju dotrzemy do domu bez wykonywania zbędnych połączeń telefonicznych.

Z prababcią :)

Po powrocie do domu, w doskonałych nastrojach dostrzegliśmy, że obie babcie pochylają się nad Piotrusiem, który nie spał tylko gaworzył na przewijaku.
No i się zaczęło.
Mina babci młodego była niewyraźna. Zapytaliśmy więc czy coś się stało.
Stało się!
Okazało się, że Piotruś bardzo płakał, przez długi czas, i próbował zrobić dwójkę. Męczył się strasznie, dlatego babcie masowały mu brzuszek, próbowały mu pomóc, aż wreszcie udało się! Potem synuś się uspokoił.
Byłam zdziwiona. Nigdy nie płakał aż tak, dlatego byłam pewna, że nie ma problemów z dwójką. Wręcz robił ją zawsze w ciszy z delikatnym stękaniem.
Prababcia, zaczęła mówić mi jak to dziecko się potwornie męczyło, i jak go bardzo bolało. A ja uświadomiłam sobie, że przecież w domu są krople w razie wu. Ale nie mówiłam o nich przed wyjściem, bo już od dłuższego czasu nie były potrzebne.

Gdy przejęłam Piotrusia, byłam bliska płaczu.

Obwiniałam się o to, że nie przekazałam, że krople są w domu.
Obwiniałam się, że Piotruś źle się czuł.
Obwiniałam się, że przez mój kaprys, sprawiłam kłopot teściowej i babci, które musiały się namęczyć z młodym.
Wreszcie obwiniałam się o samo wyjście z domu i zostawienie dziecka! O to, że w ogóle o tym pomyślałam i śmiałam to zrobić.

Jednym słowem oberwałam twardym moralniakiem w łeb!

Tylko czy słusznie?

Czy warto się przejmować?

Na koniec muszę dodać jak niezwykle jestem wdzięczna teściowej i babci za opiekę nad Piotrem. Nie da się tej wdzięczności wyrazić słowami :)

#MarchewkowaMama

Komentarze

Popularne posty