Spragniona Cudu rozdział I vol.1

Wyrok – Śmierć

Pusty, zimny gabinet. Jak przez mgłę dające się słyszeć słowa kobiety w białym kitlu:
"niepłodność..."
Dźwięk tego słowa z bolesnym echem odbija się wciąż w zakamarkach głowy.
"Przecież mieliśmy tyle planów! A teraz przyszła na nas tak ciężka próba?"
Bo nagle część wnętrza została skazana... Na śmierć...


 Przezroczyste krople na chwilę zatrzymywały się na zimnej, gładkiej powierzchni okna. Było ich coraz więcej i więcej. Dlatego nie mogły dłużej się utrzymać, tylko płynęły ciężkimi strugami. Tegoroczna wiosna była wyjątkowo kapryśna. Matylda stała dotykając nosem okna. Jej oddech zamieniał się w parę odbijającą się na ułamek sekundy na szybie. Widziała deszcz, który z każdą minutą grał kaskadą dźwięków uderzając coraz mocniej o parapet. Ale on ją nie interesował. Prawdziwy deszcz lał się strumieniami w jej sercu. W jej oczach pojawiły się łzy, jednak nie spłynęły po różowych  policzkach. Nie mogła uwierzyć w to co właśnie ją spotkało. A może się przesłyszała? Może ta miła pani doktor pomyliła karty albo podmieniono przypadkiem wyniki badań i włożono do tej podpisanej jej imieniem i nazwiskiem? Zamknęła na chwilę oczy a spod rzęs dało się zobaczyć maleńką kroplę łzy.
- to niemożliwe - powiedziała cicho. Nagle w jej głowie przebiegły wspomnienia, które tak żywe w jej pamięci wydawały być się snem o dotychczasowym szczęściu i radości. Przypomniała sobie gdy poznała swojego męża Pawła. Był on człowiekiem niezwykle spokojnym ale odważnym i zaradnym. Poznali się jeszcze w gimnazjum. Pamięta ten dzień kiedy na początku roku szkolnego zobaczyła jak on, uczeń klasy drugiej wygłasza przemówienie skierowane do klas pierwszych w celu powitania ich w nowej szkole. Był przewodniczącym gimnazjum przy ulicy Skwerowej. Oboje pochodzili z Krakowa, ale nigdy wcześniej się nie spotkali. Ich drogi połączyło przedstawienie szkolne, na którym mieli zagrać wspólnie. Ona Maryję, on Józefa. Wydawało jej się wtedy, że ten chłopiec zdecydowanie pasuje do tej roli jak nikt. Był przystojny, odważny.  
Zaśmiała się nagle do swoich myśli. Przecież byli wtedy jeszcze dziećmi, a ona już wtedy widziała w nim takie rzeczy, które przekonały ją, że ten chłopiec będzie jej mężem. Potem na trzy lata ich drogi się rozeszły, gdy poszli do zupełnie innych szkół średnich. Nie było wtedy lekko. Ciągle szykanowali ją w klasie za odmienne poglądy, tak niepopularne w obecnej kulturze. Jednak ich drogi znów zbiegły się podczas studiów, na jednym z wyjazdów studenckich, po to by już nigdy mieli się nie rozdzielić.
Matylda otworzyła oczy i spojrzała przez okno. Wszystko było szare. Szare bloki, szare niebo i ten okropny deszcz, który przyprawiał ją o ból głowy.
- Czy na prawdę wszystko musi psuć się na raz? - pomyślała smutno. - a może to Niebo płacze razem ze mną?
Wróciła więc znów do wspomnień, by choć przez chwilę odgonić myśli o teraźniejszości.
Paweł w czasach studiów jeszcze bardziej wyprzystojniał. Jego kruczo-czarne włosy były krótko przystrzyżone, a brązowe oczy błyszczały jakimś niezwykłym blaskiem. Po latach przybyło mu spojrzenia łobuziaka. Podróżowali ze sobą często, włączając w to paczkę przyjaciół. Wyjeżdżali w góry, na Mazury. Tylko raz byli nad morzem.
- obiecał, że tym razem będzie to morze. - przypomniała sobie.
Po pięciu latach od momentu kiedy zaczęli być parą, wreszcie przyszedł czas, że Matylda usłyszała to najważniejsze pytanie. Bez zastanowienia zgodziła się zostać żoną Pawła. Ich ślub odbył się rok później w kościele parafialnym św. Stanisława Kostki na Dębnikach, gdzie mieszkała. Była niezwykle związana z tym kościołem już od dziecka. Uwielbiała uczęszczać na organizowany przez Salezjan dzień dziecka, który odbywał się co roku. Ten kościół również był bliski samemu św. Janowi Pawłowi II, którego Matylda bardzo ceniła. Podczas ślubu miała suknię z szeroką spódnicą. Czuła się wreszcie jak księżniczka. Jej rude loki upięte były w fantazyjny kok. A na nim ułożony hiszpański welon. Koronka opadała prosto na ramiona.
Rozmarzyła się na to wspomnienie. Czuła się wtedy piękna, pomimo piegów na nosie. Szczególnie ukochany zachwalał cały wieczór jej piękny wygląd.
- zawsze był tak dobry dla mnie. - pomyślała i tym razem nie wytrzymała. Łzy polały się strumieniami po policzkach. Przypomniała sobie jeszcze jak bardzo bała się nocy poślubnej. Oboje z Pawłem ufali, że decyzja o czystości przedmałżeńskiej będzie trudna, ale najlepsza jaką podejmą. Byli wielokrotnie krytykowani z tego powodu przez przyjaciół, którzy bardzo postępowo twierdzili, że przed ślubem należy się sprawdzić, dopasować, a najlepiej zamieszkać razem zanim podejmie się tak ważną decyzję. Oni poszli pod prąd. Nigdy tego nie żałowali.
Paweł i Matylda są małżeństwem od czterech lat. Zaraz po ślubie zdecydowali się korzystać z możliwości bycia razem. Z tego względu odłożyli decyzję o poczęciu się ich pierwszego dziecka na odległy czas. Nigdy w tym celu nie zdecydowali się stosować jakiejkolwiek antykoncepcji. Byli przekonani, że są otwarci na życie jakim obdarzy ich Bóg i jeżeli tylko On tego zechce, oni z miłością przyjmą to maleństwo.
Po dwóch latach podróżowania, docierania się, kupili mieszkanie i zdobyli stałą pracę. Ona została zatrudniona w dobrym salonie fryzjerskim, ponieważ pomimo studiowania ekonomii marzyła o byciu fryzjerką. Paweł natomiast dostał pracę jako sprzedawca w salonie samochodowym. Nie przelewało im się. Można nawet rzec, że czasami nie było z czego odłożyć pieniędzy na kolejne marzenia. Jednak byli szczęśliwi. Mieli siebie, wszystko szło jak trzeba - po kolei.
Tylko jedna rozmowa z kuzynką nie dawała jej spokoju. Było to gdy Matylda była jeszcze na studiach i zaręczyła się z Pawłem.
- wiesz, że ja z Marcinem jesteśmy po ślubie już sześć lat.
- Renia, no przecież umiem liczyć - skrzywiła się dziewczyna. Jej rudy nos zmarszczył się jak mała harmonijka, co niewątpliwie było jednym z jej atutów dodających jej uroku.
- tak, tak. Ale nie o to chodzi.
- A o co? - Matyldę wyjątkowo zaciekawiła powaga z jaką prowadziła tą rozmowę Renata.
- Matyldo, nie od razu staraliśmy się o dziecko. - dziewczyna spojrzała zaskoczona na brzuch rozmówczyni. Nie wiedziała, czy ta chce jej zakomunikować radosną wieść, czy wręcz powiedzieć, że jest w ciąży ale żałuje tego? Renia jednak pokręciła przecząco głową, z wymuszonym uśmiechem, rozwiewając przy tym wszelkie wątpliwości.
- Mati - tak w rodzinie mówiono zdrobniałe na Matyldę - my od trzech lat się leczymy. Nie możemy mieć w tej chwili dzieci.
Matylda poczuła jak rośnie w niej fala zdziwienia, która coraz szybciej dociera do oczu powodując jeszcze bardziej ich zwiększenie w objętości. Nic nie powiedziała.
- po dwóch latach od ślubu zdecydowaliśmy, że to będzie już dobry czas aby pojawiło się na świecie nasze dziecko. Po pół roku gdy wciąż na teście ciążowym pojawiała się jedna kreska, zaczęliśmy się martwić. Jednak poczekaliśmy jeszcze pół roku, gdyż mój lekarz ginekolog powiedział, że nie warto się stresować i średnio rok trwa staranie o dziecko, aby zakończyło się pomyślnie. - westchnęła ciężko i na chwilę zamilkła spoglądając w dal przez okno. - Niestety - kontynuowała - po roku nadal nie byliśmy rodzicami. Mój niepokój wzrósł dlatego postanowiliśmy się przebadać. Okazało się, że mam problem z prolaktyną. Takim hormonem. Wiesz? Nieważne.
Nabrała głęboko powietrza i podniosła się lekko z krzesła przesuwając się bliżej Matyldy. Zupełnie jakby nie chciała aby ktoś ją usłyszał.
 - leczenie niewiele pomogło. Prolaktyna w porządku a kolejne badania nie pokazują aby był jakiś problem, jednak coś się dzieje. Do tej pory nie mogę zajść w ciążę.
Mati zaczęła zastanawiać się do czego zmierza ta rozmowa? Bardzo współczuła Reni i Marcinowi, jednak nie rozumiała dlaczego nagle teraz jej o tym wszystkim mówi? Renia jakby wyczuła jej wewnętrzne rozdarcie. Chwyciła ją za rękę.
- Matyldo, nie zwlekajcie z Pawłem, gdy będziecie już po ślubie. Ja biorąc ślub miałam już trzydzieści lat. Ty jesteś jeszcze młoda, tym lepiej. Masz więcej czasu niż ja.

Matylda bardzo współczuła kuzynce, jednak w myślach zakpiła z rady danej jej przez kobietę. Niepłodność? Każdego to może spotkać, ale jej na pewno to nie dotyczy. Przecież jest blisko Boga, a On błogosławi małżeństwom, które żyją według Jego przykazań. Po tym spotkaniu już nigdy nie wróciły do tej rozmowy, a Matylda zapomniała o niej uznając to za zbędny balast.
Wspomnienie to jednak wróciło jak żywe, w momencie gdy dziewczyna po dwóch latach zaczęła wraz z mężem myśleć o upragnionym potomstwie.


__________________________________________________________

Ciąg dalszy nastąpi....  :)


Dobroci + 




Komentarze

Popularne posty